gatunkowania węgla — gawędziła z markierem, bo ten, nawet w niedzielę, musiał z obowiązku swego czuwać przy paszczy studni.
— Czy widzieliście wychodzącego małego Karla Bauer’a, numer 41.902? — zapytał Marceli urzędnika.
Ten popatrzał na listę swoją i potrząsł głową.
— Czy kopalnia ma inne wyjście?
— Nie, to jedno jest — odpowiedział markier. — Nowe, które mają zrobić w stronie północnej, niedokończone jeszcze.
— A więc chłopiec jest na dole?
— Naturalnie; w istocie, to rzecz dziwna, bo w niedzielę tylko pięciu jedynie strażników musi tam pozostawać.
— Czy mogę zejść, by się dowiedzieć?
— Nie bez pozwolenia jednak.
— Może się stał jaki wypadek — odpowiedziała modystka.
— W niedzielę nie może być wypadku.
— Ależ przecie — rzekł Marceli — muszę
wiedzieć, co się dzieje z dzieckiem.
— Proszę udać się do nadzorcy maszyny, w tem biurze... jeżeli jest tam jeszcze...
Nadzorca, w świątecznem ubraniu, ze sztywnym, jak róg kołnierzem u koszuli, spóźnił się, na szczęście, nad rachunkami swymi. A że
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/107
Ta strona została przepisana.