Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/110

Ta strona została przepisana.

owadów — odpowiedział strażnik. — To prawdziwa namiętność u niego.
Chłopiec od stajni, który w tej chwili nadszedł, potwierdził to przypuszczenie. Widział Karla, jak ten wychodził przed siódmą godziną z latarnią.
Nie pozostawało zatem nic więcej, jak rozpocząć prawidłowe poszukiwania.
Za pomocą gwizdawki przywołano innych strażników; na wielkim planie kopalni podzielono się pracą, i wszyscy, zaopatrzywszy się w lampy, rozpoczęli przegląd galeryi drugo i trzeciorzędnych, stosownie do tego, jak co komu przeznaczono.
W dwie godziny zwiedzono wszystkie części kopalni, i wszyscy szukający znowu wrócili na placyk. Nigdzie nie znaleziono najmniejszego śladu zawalenia się ściany, ale też nigdzie żadnego śladu Karla. Nadzorca może pod wpływem wzmagającego się apetytu, przychylał się do mniemania, że chłopiec mógł przejść niespostrzeżony i teraz znajdował się po prostu w domu; ale Marceli przekonany, że tak nie było, nastawał, by szukać go jeszcze w kopalni.
— Co to jest? — zapytał, wskazując na planie kropkowane miejsce, które obok szczegółów wyraźnie określonych podobnem było