Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— W Szaffuzie, w moim kraju, w elementarnej szkole.
— Zdajesz się być dobrym rysownikiem?
— To był najlepszy mój dział.
— Niema wątpliwości , że doskonale uczą w Szwajcaryi — rzekł jeden z egzaminatorów do drugiego. — Zostawimy cię samego na dwie godziny, dla wykonania tego rysunku — mówił dalej, podając kandydatowi wizerunek dosyć skomplikowanej maszyny parowej w przecięciu. — Jeżeli załatwisz się z tem dobrze, zostaniesz przyjęty ze słowami: Zupełnie zadowolniający i wyższy...
Zostawszy sam, Marceli z zapałem wziął się do roboty.
Kiedy sędziowie wrócili na godzinę naznaczoną, tak byli zachwyceni rysunkiem jego, że do obiecanych słów dodali jeszcze: Nie mamy rysownika z równym talentem.
Szaro ubrani jegomoście pochwycili go znowu i z taką samą ceremonią, to jest z oczyma zawiązanemi, zaprowadzili do biura głównego dyrektora.
— Przedstawiony jesteś do jednej z pracowni — rysunku w oddziale wzorów — rzekł do niego ten ostatni. — Czy chcesz poddać się warunkom regulaminu?
— Nieznam ich — rzekł Marceli — ale przypuszczam, że są możebne do spełnienia.