Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/123

Ta strona została przepisana.

przysięgę Anibala, kiedy dano mu znać, że główny dyrektor ma mu coś powiedzieć.
— Otrzymałem od Herr Schultze’a — rzekł mu ten wysoki dygnitarz — rozkaz przysłania mu najlepszego rysownika naszego. Pan nim jesteś. Proszę złożyć rzeczy swoje; przejdziesz do wewnętrznego obwodu. Jesteś awansowany na porucznika.
A zatem, w tejże właśnie chwili, kiedy tracił już prawie nadzieję, logiczne i naturalne następstwo heroicznej pracy jego, zjednało mu ów upragniony przystęp! Marceli tak był przejęty radością, że uczucie to, mimowoli odbiło mu się na twarzy.
— Bardzo mi przyjemnie, że mogłem zwiastować tak dobrą wiadomość — mówił dalej dyrektor — i radzę panu tylko, byś wytrwał na drodze, którą idziesz tak odważnie. Najświetniejsza przyszłość czeka pana. Możesz pan odejść.
Nakoniec po tak długiej próbie, Marceli ujrzał cel, do którego wytrwale dążył.
W kilka minut złożył odzienie swoje do walizki i w towarzystwie szarych ludzi dostał się do ostatniego muru, którego jedyna brama, wychodząca na drogę A, mogła być tak długo jeszcze zamknięta przed nim.
Znalazł się u stóp owej niedostępnej Wieży