w czerwcu, i śnieg topniejąc zanim dotknął ziemi, opadał w kształcie rosy, nie zaś białych płatków.
— Nieprawdaż jaka doskonała kiełbasa z kapustą? — odezwał się Herr Schultze, który pomimo milionów, nie stracił upodobania do ulubionej potrawy swojej.
— Doskonała — odrzekł Marceli, który jadł ją po bohatersku, chociaż miał prawie wstręt do niej, tak mu już obrzydła.
Buntujący się żołądek skłonił go nareszcie do kroku, nad którym przemyśliwał oddawna.
— Nie rozumiem nawet, jak mogą żyć narody, które nie mają ani kiełbasy, ani kapusty, ani piwa! — mówił znowu Herr Schultze z westchnieniem.
— Życie musi być dla nich długą męczarnią — odpowiedział Marceli. — Będzie to prawdziwym dowodem humanitarnych uczuć, kiedy się je przyłączy do Vaterlandu.
— Ho! Ho!.. przyjdzie to... przyjdzie!.. — zawołał Stalowy król. — Oto usadowiliśmy się już w samym środku Ameryki. Niechno zdobędziemy jedną lub dwie wyspy w okolicach Japonii, a zobaczysz jakimi krokami pójdziemy dalej.
Lokaj wniósł fajki. Herr Schultze nałożył swoją i zapalił. Marceli rozmyślnie obrał tę chwilę błogiego usposobienia.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/131
Ta strona została przepisana.