Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/134

Ta strona została przepisana.

która nastąpiła po apoplektycznej czerwoności twarzy, jasno wskazywały miotające nim uczucia.
Dojść do takiego stopnia upokorzenia? Nazywać się Schultz’em, być absolutnym panem największej fabryki i najpierwszej w świecie giserni dział, widzieć u stóp swoich parlamenty i królów, i słyszeć od lichego szwajcarskiego rysownika, ze braknie ci zdolności wynalazku, ze stoisz niżej francuskiego artylerzysty!.. I to wówczas, kiedy tuż, za murem tylko, masz czem zawstydzić tysiąckrotnie zuchwalca tego, zamknąć mu usta i głupie jego dowodzenie zniweczyć? Nie, niepodobna znieść męczarni takiej.
Herr Schultze zerwał się tak nagle, że stłukł fajkę. Potem, patrząc na Marcelego z ironią i zaciskając zęby, rzekł a raczej syknął te słowa:
— Chodź pan ze mną, pokażę panu czy ja, Herr Schultze, nie mam zdolności wynalazku!
Marceli stawił wiele, ale wygrał, dzięki zadziwieniu, jakie sprawiła tak nagła i tak niespodziana mowa, dzięki gwałtownemu gniewowi, który wywołał u eksprofesora. Próżność silniejsza była niż ostrożność. Pilno było Schultze’mu wyjawić tajemnicę, i jak gdyby pchnięty siłą jakąś, wszedł do swego gabi-