netu, starannie zamykając za sobą drzwi. Posunął się prosto ku szafie z książkami i dotknął jednej ze ścian jej. Natychmiast ukazał się w murze otwór, zakryty rzędami tomów. Było to wejście do wązkiego przejścia, którego kamienne schody prowadziły aż do samych stóp Wieży Byka.
Tam drzwi dębowe otworzyły się za pomocą małego klucza, który nigdy nie rozstawał się z panem tych miejsc. Następne drzwi zamknięte były na kłódkę sylabiczną, w rodzaju tych, jakie się używają do okutych skrzyń. Herr Schultze ułożył słowo i otworzył ciężkie żelazne podwoje, z wewnętrznej strony uzbrojone w skomplikowany przyrząd maszyn wybuchających, którym Marceli, zapewne przez ciekawość pochodzącą z zawodu, chciał się był bliżej przypatrzyć. Ale przewodnik jego nie dał mu czasu na to.
Obydwaj znaleźli się przed trzeciemi drzwiami, bez widocznego zamka, i które otworzyły się za prostem pchnięciem, wykonanem, ma się rozumieć, podług określonych prawideł.
Przebywszy te trzy szańce, Herr Schultze i towarzysz jego musieli wejść na dwieście stopni żelaznych schodów i dostali się na szczyt Wieży Byka, która panowała nad całem Stalowem Miastem.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/135
Ta strona została przepisana.