Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Na tej wieży z granitu, której moc była niepokonana, znajdował się rodzaj zaokrąglonej kazematy, a w niej kilka strzelnic. Na środku kazematy stała armata ze stali.
— Oto jest — rzekł profesor, który przez całą drogę milczał.
Była to największa z oblężniczych armat, jakie Marceli widział kiedykolwiek. Musiała ważyć przynajmniej trzysta tysięcy kilogramów i nabijała się od tyłu. Otwór jej miał półtora metra średnicy. Osadzona na lawecie ze stali, toczyła się po pasach z tegoż metalu; dzięki systemowi zębatych kół, ruchy jej tak były ułatwione, że dziecko mogłoby nią kierować. W tyle lawety znajdowała się sprężyna, której przeznaczeniem było zapobiegać cofaniu się działa, a przynajmniej ściśle równoważyć je i po każdym strzale automatycznie ustawić na dawnem miejscu.
— Jakaż jest siła tego działa? — zapytał Marceli, który pomimowoli musiał podziwiać taką maszynę.
— O dwadzieścia tysięcy metrów pełnym pociskiem przebijamy blachę grubą na czterdzieści cali z taką łatwością, jak gdyby to była kartka papieru.
— Jakaż jest jego doniosłość?
— Doniosłość jego! — zawołał Herr Schultze, unosząc się. — Aha! mówiłeś przed chwilą, że