Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/153

Ta strona została przepisana.

dopóki sen nie przemoże niepokoju i nie opanuje mię! A wówczas!.. Ale jakąż śmierć przeznacza mi? Czy zamierza zabić kwasem pruskim, który da mi do oddychania, jak będę spał? Czy pokój mój napełni owym dwutlenkiem węgla, którego taką ilość ma na zawołanie? Może gazu tego użyje w stanie płynnym, tak jak do swoich granatów ze szkła; płyn, wracając nagle do gazowego stanu, sprowadzi zimno, wynoszące sto stopni! A nazajutrz, zamiast »mnie«, tego ciała silnego, dobrze zbudowanego, pełnego życia; znajdą mumię wysuszoną, zmarzłą!.. Ach! nędznik! Dobrze, niech moje serce wyschnie, jeżeli trzeba, niech życie moje wyziębnie w tej temperaturze nie do zniesienia, ale niech przyjaciele moi, niech doktor Sarrasin, jego rodzina, Joanna, moja mała Joanna, niech będą ocaleni! Ażeby to się słało, muszę uciec... A zatem, ucieknę!
Wymawiając te słowa, Marceli instynktownym ruchem położył rękę swą na klamce od drzwi, chociaż sądził, że te zamknięte są z zewnątrz.
Ku wielkiemu zdziwieniu jego, drzwi otwarły się, i mógł, jak zawsze, zejść do ogrodu, gdzie miał zwyczaj przechadzać się.
— Ach! — pomyślał sobie — jestem wię-