Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/155

Ta strona została przepisana.

pokusie. Przypatrując im się przez piętnaście godzin, jedną tylko upatrzył w nich skłonność — jedną — do fajki, którą pozwalali sobie palić, włócząc się za nim. Czy skłonność ta da się wyzyskać na korzyść ocalenia? Marceli nie wiedział tego, nie mógł jeszcze nic wynaleść; ale przysiągł sobie, że ucieknie i musiał korzystać ze wszystkiego; co mogło mu do tego dopomódz.
Rzecz nie cierpiała zwłoki. Ale jak się wziąć do niej?
Marceli pewnym był, że za najmniejszą oznaką buntu lub ucieczki dostanie dwoma kulami w łeb. W najlepszym razie, przypuściwszy nawet, że te nie dosięgną go, pozostanie przed nim jeszcze potrójna linia oszańcowań, która opasywała miasto dookoła, wraz z potrójnym rzędem straży.
Dawny uczeń szkoły centralnej, podług swego zwyczaju, postawił kwestyę prawidłowo jako zadanie matematyczne.
I tak, człowiek strzeżony jest przez dwóch zuchów nieznających co to skrupuły, osobiście silniejszych od niego, a nadto uzbrojonych od stóp do głów. Człowiek ten musi najprzód oszukać czujność dozorców swych. Kiedy tego dokona, pozostanie mu jeszcze wydostać się z obwarowanego miejsca, do którego wszelki przystęp jest ściśle strzeżony...