i czarnej rasy, pociąg do koloru »bladych twarzy«.
Oktawiusz zdawał się być młodym bogiem wśród tych wszystkich dwurękich. Powtarzano słowa jego, naśladowano krawatki, zdania uważano za artykuły wiary. A on, upojony tem kadzidłem, nie spostrzegł się, że na każdych wyścigach regularnie tracił wszystkie swe pieniądze. Może być, że niektórzy członkowie klubu, jako pochodzący ze wschodu, sądzili, iż mają prawo do dziedzictwa Bégum. W każdym razie umieli je przyciągać do swoich kieszeni powolnym wprawdzie ruchem, ale ciągłym.
W takiem nowem życiu węzły, łączące Oktawiusza z Marcelim, prędko się zerwały. Od czasu do czasu pisywali do siebie jeszcze; ale cóż wspólnego być mogło między twardym pracownikiem, wyłącznie oddanym tej myśli, by inteligencya jego doszła do wyższego stopnia rozwoju i siły, a ładnym chłopcem, pyszniącym się z bogactwa swego i zajętym tylko historyami klubu i stajni.
Wiadomo już, że Marceli opuścił był Paryż; najprzód śledził kroki Herr Schultze’a, który właśnie założył Stahlstadt, rywalkę Miasta-Francyi, na tym samym niezależnym gruncie Stanów Zjednoczonych; potem przyjął służbę u tegoż Stalowego króla.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/191
Ta strona została przepisana.