Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/211

Ta strona została przepisana.

do głowy zaprzeczać cudom nauki, i idąc za zdaniem doktora, uwierzono młodemu Alzatczykowi.
Tłum, na którym akcent mówcy większe jeszcze zrobił wrażenie niż jego słowa, usłuchał nie roztrząsając ich nawet. Doktor odpowiadał za Marcelego Bruckmana. Tego było dosyć.
Rozkazy natychmiast zostały wydane i posłańcy rozlecieli się z nimi na wszystkie strony.
Co do mieszkańców miasta, jedni, wróciwszy do domów swoich, postanowili z rezygnacyą znieść okropności bombardowania i schronili się do piwnic; inni pieszo, konno, w powozach wyruszyli w pole i dotarli do pierwszych stoków Cascade-Mounts.
Tymczasem mężczyźni silni pospiesznie zgromadzali na wielkim placu i kilku innych punktach miasta, wskazanych przez doktora, wszystko, co mogło służyć do ugaszenia ognia, to jest wodę, ziemię, piasek.
Na sali posiedzeń narada ciągnęła się dalej w kształcie rozmowy.
Marceli zdawał się być tak pochłonięty myślą jakąś, że nie mógł niczem się zająć. Przesłał mówić i szeptał te tylko słowa:
— Czterdzieści pięć minut na dwunastą!
Czyż podobna, żeby ten przeklęty Schultze