znaczonych na korespondencyę abonentów; wyjmowali z nich ogromne paki listów, które z roztargnieniem przeglądali.
Wkrótce rozpoczęły się pierwsze targi, a jednocześnie tłum powiększał się nieznacznie. Lekki hałas powstawał w oddzielnych, coraz liczniejszych grupach.
Depesze telegraficzne zaczęły zlatywać się ze wszystkich stron świata. Co chwilę zjawiał się kawał niebieskiego papieru; odczytywano go, wrzeszcząc z sił całych wśród burzy głosów, poczem służba giełdowa przylepiała go na północnej stronie gmachu, gdzie się już znajdowała cała kolekcya telegramów.
Ruch wzmagał się wciąż. Posługacze wbiegali, wybiegali, latali do biura telegraficznego, przynosili odpowiedzi. Wszystkie książeczki z notatkami były otwarte, zapisywano w nich, wykreślano, wydzierano. Zdawało się, że jakiś rodzaj zaraźliwego szału opanował tłumem, kiedy wtem około godziny pierwszej
coś tajemniczego przeszło, jak dreszcz po ożywionych grupach.
Jeden ze wspólników »Banku Far-West« przywiózł wiadomość dziwną, niespodzianą, niemożebną, i ona to z szybkością błyskawicy obiegła dokoła gmach cały.
Jedni mówili:
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/226
Ta strona została przepisana.