Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/244

Ta strona została przepisana.

podniesiono do góry i nakoniec zsunąć się samym na ziemię,
Młodzi Iudzie znaleźli się takim sposobem na drodze, którą Marceli przebywał pierwszego dnia wchodząc do Stahlstadt’u. Cisza i milczenie zupełnie panowały tu teraz. Przed nimi wznosiła się czarna i niema masa zabudowań, których oszklone okna zdawały się patrzeć na natrętów, jak gdyby mówiąc:
»Idźcie stąd precz!... Po co wam tajemnice nasze, które przeniknąć chcecie!«
Marceli i Oktawiusz złożyli naradę.
— Najlepiej będzie udać się do bramy O, którą znam już — rzekł Marceli.
Skierowali się w zachodnią stronę i wkrótce stanęli przed wielką arkadą, na froncie której wyryta była litera O. Obie połowy ciężkich dębowych drzwi, z wielkimi stalowymi gwoździami były zamknięte. Marceli zbliżył się i uderzył w nie razy kilka kamieniem, który podniósł na drodze.
Echo tylko odpowiedziało mu.
— No! do roboty! — zawołał do Oktawiusza.
Trzeba było powtórzyć ciężką robotę z rzucaniem liny po za bramę, szukając o co dałoby się ją uczepić. Trudności były przy tem niemałe, ale nakoniec Marceli i Oktawiusz