Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/245

Ta strona została przepisana.

przebyli ten mur także i, znaleźli się w oddziale O.
— Tak! — zawołał Oktawiusz — do czego to posłuży? Dalekośmy zaszli! Przebywszy jeden mur, znajdziemy drugi przed sobą!
— Cicho w szeregach! — odrzekł Marceli. — Oto i moja dawna pracownia, Miło mi będzie zajrzeć do niej i wziąć stamtąd kilka narzędzi, których zapewne potrzebować będziemy, niezapominając również o dynamicie.
Była to wielka sala odlewów, gdzie młody Alzatczyk był przyjęty za wstąpieniem swojem do fabryki. Jakże ponuro było tu teraz; piece wygasłe, relsy zardzewiałe, windy kurzem pokryte i wznoszące ku górze swoje wielkie ramiona jak gdyby szubienice! Widok ten mroził serca i Marceli uczuł potrzebę jakiejś zmiany.
— Oto pracownia, która cię więcej zajmie — rzekł do Oktawiusza, prowadząc go do szynku.
Oktawiusz z zadowoleniem spostrzegł na drewnianej półce cały szereg flaszek czerwonych, żółtych i zielonych. Kilka puszek z konserwami połyskiwało białą swą blachą. Było z czego urządzić śniadanie, którego potrzeba dawała się uczuć zresztą. Młodzi ludzie zasiedli zatem przy bufecie i posiliwszy się, nabrali świeżych sił do dalszej wyprawy.