Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Marceli jedząc, myślał, co miał dalej robić. Niepodobna było marzyć o wdarciu się na mur Centralnej dzielnicy. Mur ten bardzo był wysoki, odosobniony od wszystkich innych zabudowań i tak gładki, że nie było o co zaczepić na nim liny. Żeby znaleść bramę jego — prawdopodobnie jedną tylko miał — trzeba było zwiedzić wszystkie oddziały, a to niełatwem było. Pozostawało zatem użyć dynamitu, rzeczy ryzykownej, bo zdawało się niepodobieństwem, by Herr Schultze zginął, nie pozostawiwszy za sobą żadnej zasadzki, nie przygotowawszy kontrminy, przeciwko tym, którzy po jego oddaleniu się zechcą opanować Stahlstadt’em. Wszystko to jednak nie mogło odstraszyć Marcelego.
Widząc, że Oktawiusz posilił się i odpoczął, Marceli udał się z nim na koniec ulicy, aż do stóp wielkiego muru z kamienia ciosowego.
— Co powiedziałbyś o zrobieniu tutaj podkopu? — zapytał.
— Ciężko to będzie, ale nie jesteśmy leniuchami! — odpowiedział Oktawiusz, gotów do wszystkiego.
Robota zaczęła się. Trzeba było odrzucić ziemię z pod muru, wprowadzić drąg w szparę między dwa kamienie, wyrwać z nich jeden i nakoniec, za pomocą świdra, wybić kilka