— Może być... ale chcąc wejść, moglibyśmy najprzód poszukać furtki, którą prosta raca wysadzi w powietrze.
Obydwaj zaczęli iść wzdłuż muru, otaczającego park. Od czasu do czasu musieli zbaczać, obchodzić dookoła budynki, które jak ostrogi przytykały do muru, albo przełazić przez kraty. Nigdy jednak nie tracili z oka celu swego i wkrótce trudy ich zostały wynagrodzone. Mała furtka, nizka i ciemna, ukazała się w murze.
W dwie minuty, Oktawiusz zrobił świdrem dziurę w deskach dębowych. Marceli przyłożył natychmiast oko do otworu tego i z wielkiem zadowoleniem ujrzał po drugiej stronie zwrotnikowy park z wieczną zielonością i wiosenną temperaturą.
— Jeszcze te drzwi wysadzimy i dostaniemy się nareszcie do fortecy — rzekł do swego towarzysza.
— Raca dla tej deski drzewa — odpowiedział Oktawiusz — za wiele byłoby honoru!
I zaczął drągiem silnie podważać drzwi.
Zaledwie wstrząsnął niemi, kiedy od wewnętrznej strony w zamku zazgrzytał klucz i dwa odsunęły się rygle.
Drzwi odparły się na wpół, od wewnątrz bowiem przytrzymywał je gruby łańcuch.
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/249
Ta strona została przepisana.