tych ostatnich słowach. Wzrok jego starał się odkryć w oczach młodzieńca tajemną przyczynę wzruszenia. Stary doktor milczeniem badał milczenie młodego inżyniera i czekał może, ażeby ten ostatni przerwał je; ale Marceli wysiłkiem woli rychło zapanował nad sobą i odzyskał krew zimną. Na twarz jego wrócił zwykły rumieniec, postawa zaś zdawała się wyczekiwać dalszego ciągu rozmowy.
Doktor Sarrasin, trochę zniecierpliwiony może tem szybkiem zapanowaniem nad sobą młodego człowieka, zbliżył się do niego; potem, poufałym ruchem, zwykłym w zawodzie doktora wziął jego rękę i zatrzymał w swojej, jak gdyby rękę chorego, którego puls chciał zbadać delikatnie, lub może przez roztargnienie tylko.
Marceli, nie zdając sobie sprawy z zamiarów doktora, z uległością dał się trzymać za rękę i nie mówił ani słowa.
— Mój Marceli — rzekł mu stary przyjaciel jego — wrócimy później do naszej rozmowy o przyszłych losach Stahlstadt’u. Ale wolno jest, pracując nad polepszeniem losu wszystkich ludzi, zająć się także losem tych, których kochamy, tych, którzy obchodzą nas bliżej. Otóż, zdaje mi się, że nadeszła chwila, kiedy mogę pomówić z tobą o pewnej mło-
Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/271
Ta strona została przepisana.