Strona:Juliusz Verne-500 milionów Begumy.djvu/273

Ta strona została przepisana.

serce moje wyrzekło to słowo. Zgadzam się z tobą matko, że z partyi tych niejedna mogłaby być odpowiednią dla mnie; ale wyobrażam sobie, iż wszystkie te starania nie do mnie właściwie się odnoszą, ale do najbogatszej w mieście panny na wydaniu. Myśl ta nie bardzo mię zachęca do powiedzenia tak, ośmielę się jeszcze dodać, ponieważ żądasz tego, że żadna z tych propozycyi nie jest tą, której czekałam.
— Jakto! — rzekła matka w osłupieniu — ty...
Nie dokończyła słów swoich, bo nie wiedziała, jak je zakończyć i w ciężkiem zmartwieniu swojem zwróciła ku mężowi wzrok, błagający o pomoc i ratunek.
Ale ten, czy dla tego, że nie chciał mięszać się do tej sprawy, czy, że sądził, iż lepiej będzie, jeśli matka z córką porozumieją się najprzód, dość, że udał, iż nie rozumie o co chodzi, i biedne dziecko zarumienione ze wstydu i zakłopotania, u może nawet trochę z gniewu, nagle postanowiło dokończyć wyznania.
— Powiedziałam ci, kochana matko — odrzekła — że prośba o moją rękę, której czekam, może nie prędko nadejdzie a nawet może być, że nie przyjdzie wcale, Dodam jeszcze, że to opóźnienie się, chociażby nawet