okryty lichą kolorową koszulą wełnianą, paskiem przepasaną, Na piersiach jego widać było symbol dwóch pierwiastków mitologii indyjskiej tworzącego i niszczącego głowę lwa czwartego wcielenia Wisznu, trzy oczy i symboliczny trójząb srogiego Siwy.
W Arungabad po ulicach, a szczególnie po tych lichszych zaułkach, gdzie tłumy kosmopolityczne niskich warstw przemieszkują, widoczne było wzruszenie wielkie, łatwo dające się wytłumaczyć. Tam to tłumy roiły się po przed ruderami, które im służyły za mieszkania. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy Europejczycy czy krajowcy, żołnierze z regimentów królewskich czy regimentów rodowitych krajowców, żebracy rożnego rodzaju, wieśniacy z okolic, wszystko to spotykało się, gwarzyło, giestykulowało, dowodziło, rozmyślając nad możebnością pozyskania nagrody obiecanej przez rząd. I przed kołem loteryjnem, które wyciąga wielkie losy na dwa tysiące liwrów, wzruszenie nie byłoby większe. Można nawet dodać, że tą razą nikogo nie było coby nie miał szansy wyciągnienia dobrego numeru, którym była głowa Dandu - Pant. Szczególniejszego wprawdzie potrzeba było szczęścia i szczególnej też odwagi, by ująć nababa.
Fakir widocznie sam jeden pomiędzy wszystkiemi, którego nie wabiła nadzieja pozyskania nagrody, przesuwał się pomiędzy tłumy, zatrzymywał czasem nadsłuchując co mówiono, jako człowiek który mógłby z tego coś skorzystać. Ale nie mięszał się wcale do gadaniny ani jednych ani drugich, a jeżeli usta jego milczały, to zato uszy i oczy wcale nie wypoczywały.
— Dwa tysiące za odkrycie nababa! — wolał jeden wznosząc pięści ściśnione ku niebu.
— Nie za odkrycie, ale za pochwycenie, odrzekł inny, to wielka różnica.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/010
Ta strona została przepisana.