armii królewskiej, można go było jednakowoż wziąć za oficera armii krajowców tak się już był „zindijanizował” podczas pobytu swego na półwyspie. Nawet gdyby się był rodził w Indyach nie byłby był więcej Indjaninem. Uważał on Indye za kraj wyjątkowy, za ziemię obiecaną, za krainę szczęśliwą w całem znaczeniu tego wyrazu i jedyną, gdzie człowiek może i powinien żyć. Teraz w istocie znachodził wszystko, co tylko mogło zadowolić jego pragnienia. Żołnierz z usposobienia miał też sposobność staczania ciągłych bojów. Myśliwy znakomity, czyż nie był w kraju gdzie przyroda jakby nagromadziła wszystkie jelenie, rogacze i t. d. i wszystką zwierzynę skrzydlatą i czworonożną dwóch światów? Turysta odważny, czyż nie miał tuż koło siebie tego imponującego łańcucha gór Thybetańskich, w którym znachodzą się najwyższe szczyty na kuli ziemskiej? Podróżnik niczem nie zrażony, czyż nie mógł kierować krokami swoimi w strony niedostępnych okolic granicy himalajskiej, gdzie jeszcze nie powstała noga ludzka? Turfista zapalony, czyż brakowało mu areny na kursa, które w oczach jego zastępowały kursa w Masche, albo w Epsom? Na tym punkcie właśnie Banks i on zupełnie się nie zgadzali. Inżyniera jako „mechanika” czystej krwi, mało zajmowały bohaterstwa biegunów arenowych. Jednego nawet dnia gdy kapitan Hod wyciągał go na słowo w tej kwestyi, Banks odpowiedział mu, że jego zdaniem kursa w jednym tylko razie byłyby interesujące.
— I kiedyż to? pytał Hod.
To gdyby się zgodzono, że dżokiej, który ostatni zdąży do mety, zostanie rozstrzelanym na miejscu.
— I to myśl! odrzekł spokojnie kapitan Hod.
On istotnie byłby zdolny w własnej osobie podjąć się podobnego zakładu.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/026
Ta strona została przepisana.