Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/028

Ta strona została przepisana.

kołach, który bardziej trzęsie i rzuca jak barka rybacka na mieliźnie po odpływie morza!
— No, pomijam statek ciągniony przez wołów, odrzekł kapitan Hod. Ale czyż nie mamy powozów na dwa, trzy, albo i cztery konie, które mogą iść w zawody z waszemi wagonami. Lecz najlepiej wolałbym po prostu lektyki...
— Ach, wasze lektyki kapitanie to prawdziwe nosze, długie sześć stóp, a szerokie cztery, gdzie człowieka kładą jakby nieboszczyka.
— Ale przynajmniej człowiek nie jest tłuczony, podrzucany, można czytać, można pisać i spać można wygodnie bez przebudzenia na każdej stacyi. Lektyką niesioną przez czterech albo i sześciu ludzi zrobi się zawsze cztery mile i pół na godzinę[1] przynajmniej nie ma obawy jak w waszych niemiłosiernych szybkowozach że się przybędzie prędzej nim się jeszcze wyjechało.
— Najlepiej byłoby, powiedziałem wtedy, gdyby można podróżować w swoim domu.
— Ślimaku! wykrzyknął Banks.
— Mój przyjacielu, odrzekłem, ślimak który mógłby opuszczać swoję skorupę i znowu do niej wchodzić wedle upodobania, nie byłby tak bardzo do pożałowania! podróżować w swoim domu, w domu toczącym się jak na kołach byłoby to zdaje się ostatnie słowo w postępie pod względem podróżowania.

— Może, rzekł na to pułkownik Munro, przenosić się z miejsca na miejsce pozostając zawsze w swojem otoczeniu, unosić ze sobą swój kącik i wszystkie pamiątki, które go zapełniają, zmieniać horyzont, odmieniać widoki

  1. Około 8 kilometrów.