Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/030

Ta strona została przepisana.

jest i architektą, a on zbuduje tobie dom toczący się. Otóż i jest, dobrze zbudowany, dobrze obmyślany, odpowiadający wymaganiom lubiącego przepych. Nie jest on ani za wąski, toż się nie przewróci łatwo, ani za szeroki, więc może przejeżdżać wszystkiemi ulicami, dobrze umieszczony na resorach, żeby lekko nosił. Słowem doskonały! Przypuszczam że zbudowany dla przyjaciela naszego pułkownika, i ten ofiarował nam w nim miejsca. Jedziemy zwiedzać naprzykład okolice północne Indyi, jak ślimaki, ale ślimaki takie które nie są niewolniczo przykute do swej skorupy. Wszystko już gotowe. O niczem nie zapomniano ani nawet o kuchni i kucharzu, co tak drogie jest sercu kapitana. Nadszedł dzień odjazdu, już wsiadają! All right! ale ktoż ciągnąć będzie ten dom toczący się mój przyjacielu?
— Kto? zawołał kapitan Hod, toż muły, osły, konie, woły!
— Chyba tuzinami zaprzęgać by potrzeba, rzekł Banks.
— No to słonie, odparł kapitan Hod, słonie. Otóż to będzie wspaniałe i pyszne. Dom ciągniony zaprzęgiem słoni, dobrze wyćwiczonych, wspaniałej postawy, galopujących jak najpiękniejsze rumaki w świecie!
— Byłoby to przepyszne kapitanie!
— Uprząż jak dla królów indyjskich mój inżynierze.
— Tak, ale...
— Ale... Cóż czy jeszcze jest jakie ale! zawołał kapitan Hod.
— I wielkie ale!
— Ah, ci inżynierowie! oni tylko są dobrzy na to żeby wszędzie znachodzić trudności.
— I ażeby je pokonywać, jeśli są do pokonania, odparł Banks.