którego otwór ukryty wśród krzewów, zasłaniała jeszcze kupa dużych kamieni, jak się zdawało oderwanych ze skały skutkiem jej załamania. Skrobnął paznokciem po skale, był to znak jego w tem miejscu obecności.
I w tejże chwili parę głów lndyan okazało się z pomiędzy zarośli, powoli zaczęły pojawiać się inne, a za nimi całe postacie, które jak węże wysuwały się z pośród skał i utworzyli oddział złożony z czterdziestu dobrze uzbrojonych ludzi.
— W drogę: zawołał Nana Sahib.
I wierni ci towarzysze poszli za nim nie żądając tłómaczenia, nie pytając dokąd ich prowadzi, gotowi oddać życie na jedno jego skinienie. Nie mieli koni, ale nogi ich mogły iść w zawody z wierzchowcami.
Mały hufiec zagłębił się w wąwóz ciągnący się nad przepaścią i okrążył grzbiet góry zwracając się ku północy. W godzinę potem, dotarli do drogi wiodącej do Kandeisz, ginącej w przesmykach góry Sautpura.
Z nadejściem dnia minęli odnogę kolei żelaznej z Bombay do Nagpere i główną kolej ciągnącą się ku północo - zachodowi. W tejże chwili posuwał się pospieszny pociąg z Kalkuty, rzucając na przydrożne banany całe kłęby pary, a świst lokomotywy przestraszał dzikie zwierzęta, kryjące się w gęstwinie.
Nabab zatrzymał konia i zawołał grzmiącym głosem wyciągając rękę ku uciekającym wagonom:
— Pędź, pędź potworze! spiesz oznajmić wice-królowi Indyi, że Nana Sahib żyje jeszcze i że tę kolej, szatański wytwór ich rąk przeklętych, zatopi w strumieniach krwi najeźdzców.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/059
Ta strona została przepisana.