łem więc wszystko co jest do widzenia w Kalkucie i nie miałem co robić tu dłużej.
Tak tedy raniutko 6 maja, palki-gari rodzaj lichego powozu o czterech kołach, zaprzężony w parę koni, zajechał po mnie na plac rządowy i zawiózł przed bungalów pułkownika Munro, a o sto kroków po za przedmieściem, pociąg nasz czekał na nas. Pakunki nasze były już poskładane w właściwych oddziałach. Zabieraliśmy tylko rzeczy niezbędnie potrzebne. Kapitan Hod, który zabrał cztery karabiny Enfielda, cztery dubeltówki do polowania, a prócz tego kilka pistoletów i rewolwerów, słowem zapas broni wystarczający do uzbrojenia nas wszystkich, ani chciał słuchać o zmniejszeniu swego myśliwskiego arsenału.
A w jak złotym był humorze! Najprzód cieszyło go to niezmiernie, że ukochanego swego pułkownika wyrwał z tak smutnego osamotnienia, powtóre, że odbędzie podróż do prowincyi północnych jedynym w swoim rodzaju ekwipażem, a nareszcie że będzie miał sposobność do tak niezwykłych polowań w strefach himalajskich. Wesołość jego nie miała granic, śmiał się i co miał sił ściskał nas za ręce.
Nadeszła godzina odjazdu, kocioł wrzał, maszyna gotowa była do ruchu, maszynista stał na swojem stanowisku, trzymając rękę na regulatorze, rozległ się wreszcie świst dający znak odjazdu.
— Dalej! zawołał kapitan Hod podnosząc w górę kapelusz, ruszaj w drogę stalowy olbrzymie!
I odtąd cudowny nasz motor zatrzymał już tę nazwę: „stalowy olbrzym!” doskonale do niego zastosowaną.
Musimy jeszcze zapoznać was, czytelnicy, z osadą naszego przenośnego domu.
Maszynista Stor służył przed parą jeszcze miesiącami
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/072
Ta strona została przepisana.