Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/074

Ta strona została przepisana.

dostojeństwo. Przebiegły i rzutny, usprawiedliwiał zupełnie swoje nazwisko Fox, które znaczy lis; zabił 37 tygrysów, o trzy mniej niż jego kapitan, pocieszał się tem że jeszcze dość jest tygrysów w Indyach, więc potrafi upatrzeć sposobność dorównania kapitanowi liczbą zabitych.
Nakoniec musimy jeszcze wymienić kucharza naszego murzyna, którego państwo roztaczało się w tylnej części drugiego wagonu, pomiędzy dwoma spiżarniami. „Pan Parazard” tak go nazywaliśmy, w różnych już strefach spełniał swoje powołanie; przyprawiał sosy, potrawki pasztety, i był przekonany, że nie zajmuje się bynajmniej podrzędnemi zajęciami, ale ważne spełnia posłannictwo. Trzeba było patrzeć na niego, z jakiem namaszczeniem przesuwał rękę od jednego do drugiego rondla, wydzielając sól, pieprz i przeróżne przyprawy ze ścisłością chemika pracującego w swoim laboratoryum. Ale że był dobry kucharz i dobry człowiek, więc się z niego nie wyśmiewano.
Tak więc było nas osób dziesięć: sir Edward Munro, Banks, kapitan Hod i ja, a w drugim wagonie Mac Neil, Stor, Kalut, Gumi, Fox i pan Parazard.
Stalowy olbrzym niósł nas i nasze przenośne domy ku północy półwyspu.
Ale, byłbym zapomniał jeszcze o dwóch psach Fan i Blak, których przymioty myśliwskie kapitan Hod cenił bardzo wysoko.
Bengal jest jeśli nie najciekawszą to przynajmniej najbogatszą z prezydencyi Industanu, jest to prowincya bardzo zaludniona i można ją uważać za prawdziwy kraj Indusów. Ciągnie się ku północy, aż do nieprzebytych krańczyn Himalai. Według planu naszej podróży, mieliśmy ją tylko ukośnie przejechać.