Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/098

Ta strona została przepisana.

brak mu tylko skrzydeł aby unieść się w powietrzu i bujać w przestrzeni.
— Przyjdzie i to z czasem, przyjacielu, odrzekł poważnie inżynier.
— O! wiem że nastąpi to niezawodnie, rzekł równie poważnie kapitan, ale jedna rzecz nie może nastąpić to jest abyśmy zmartwychwstali po latach dwustu dla widzenia wszystkich tych cudów. Wiesz co, przyjacielu, jakkolwiek na świecie nie wesoło, zgodziłbym się jednak żyć lat tysiąc, z prostej ciekawości jak też to będzie za dziewięć przeszło wieków.
Przebywszy wspaniały most wznoszący się o 80 stóp nad łożyskiem Sany, zatrzymaliśmy się na noc w okolicach Sasseram i zaopatrzywszy się w drzewo i wodę, ze świtem w dalszą ruszyliśmy drogę.
A tak programu tego zawsze trzymając się stale, i nazajutrz 22 maja nim nadeszły te skwarne godziny upału, które zwykle przygotowuje słońce, ruszyliśmy znowu ze świtem w dalszą podróż.
Przebywaliśmy ciągle kraj bogaty i doskanale[1] uprawiany, jaki przedstawia się w pobliżu cudownej doliny Gangesu. Gdzie spojrzeć widzimy wioski rozrzucone wsród[2] niezmiernych łanów ryżu, w cieniu palm, tarasów, z grubemi, gęste sklepienie tworzącemi liśćmi; bardzo tu wiele także mangowców i innych wspaniałych drzew. Nie zatrzymaliśmy się nigdzie, a jeźli gdzieś zagradzały nam drogę wozy zaprzężone w woły (zwane tu zeby) dość było dwóch lub trzech gwizdnień aby się usunęły na bok, i pociąg nasz przesuwał się z wielkiem zadziwieniem rajotów.

W dniu tym mogłem się przypatrzeć ogromnym polom zasadzonym różami; znajdowaliśmy się albowiem w

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – doskonale.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wśród.