Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/119

Ta strona została przepisana.

czności, rzekł Banks, szkoda że nie mogliśmy podróżować incognito, bo nazwisko pułkownika aż nadto tu znane krajowcom.
O szóstej zeszliśmy się wszyscy w Steam - House na objad. Sir Edward Munro, który już od paru godzin wyszedł był, wrócił już także i oczekiwał nas. Równocześnie z nami wrócił kapitan Hod, który chodził odwiedzić dawnych swoich kolegów w garnizonie na leżach.
Dostrzegłszy że pułkownik Munro jest jesli[1] nie smutniejszy, to przynajmniej więcej zamyślony jak zwykle, zwróciłem na to uwagę Banks'a. Zdawało się że w oczach jego płonie jakiś ogień, który łzy, jakie wylał, dawno już powinny były zgasić.
— Masz słuszność, odrzekł inżynier, widocznie nie jest to bez powodu, ale co takiego zajść mogło?
— Możebyś się zapytał Mac - Neil'a?
— Zapewne, on może coś wie o tem...
I inżynier wyszedłszy z salonu, udał się do izdebki sierżanta, ale go w niej nie było.
— Gdzie jest Mac-Neil, zapytał Goumi'ego, który zabierał się do nakrywania stołu.
— Opuścił nasz obóz, odpowiedział.
— Czy dawno?
— Od godziny przeszło i to z rozkazu pułkownika Munro.
— Czy nie wiesz gdzie i poco poszedł?
— Nie wiem nic, odpowiedział.
— Nie zaszło tu nic nowego podczas naszej nieobecności?
— Nic a nic.
— Nie wiem co to być może, rzekł do mnie Banks, ale najniezawodniej jest w tem coś, ha, czekajmy!

Dano do stołu. Zwykle pułkownik Munro brał ży-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jeśli.