Banks i Hod nie potrafili ukryć niezadowolenia jakiego doznali, dotąd bowiem tak w Kalkucie jak w ciągu podróży, udawało im się trzymać go w niewiadomości o tem ogłoszeniu; przypadek zniszczył przezorne ich zabiegi.
— Banksie, zawołał pułkownik porywając go za rękę, ty znałeś to ogłoszenie?
Banks nic nie odpowiedział.
— Wiedziałeś już od dwóch miesięcy, mówił dalej pułkownik, że zawiadomiono o obecności Nana Sahiba w prezydencyi i nie powiedziałeś mi tego!
Banks milczał nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Prawda kochany pułkowniku! zawołał kapitan Hod, wiedzieliśmy, ale pocóż mieliśmy mówić ci o tem? Czyż jest pewnnść[1], że fakt ogłoszony jest prawdziwym? Pocóż mieliśmy daremnie wznawiać tak bolesne wspomnienia, rozdrażniać nie zagojone rany twojego serca?
— Czyż zapomnieliście, zawołał unosząc się, że do mnie tylko, bardziej jak do każdego innego należy wymierzyć sprawiedliwość temu człowiekowi? Wiedz o tem Banksie iż dla tego jedynie zgodziłem się na tę podróż mającą przenieść mię na północ Indyi, iż ani dnia, ani godziny nie wierzyłem ze[2] Nana Sahib nie żyje, że ani na chwilę nie zapomniałem o ciążącym na mnie obowiązku sędziego. Opuszczałem Kalkuttę ożywiony jedyną tylko myślą, jedną nadzieją, że z pomocą Bożą podróż ta zbliży mnie do celu, jaki sobie założyłem. Nie myliło mię przeczucie. Bóg dozwolił mi zobaczyć i przeczytać to ogłoszenie, wiem teraz że nie na północy ale na południu należy szukać Nana Sahiba, i tam szukać go będę.
Przekonaliśmy się więc, że jakaś myśl ukryta powodowała, dziś bardziej jeszcze jak kiedykolwiek pułkownikiem Munro. Wypowiedział nam to wyraźnie.