Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/141

Ta strona została przepisana.

podobieństwo starożytnych schronień burgrafów, na wyżynach doliny Renu.
W jednej chwili zostaliśmy przeniesieni w romańską okolicę starej Europy, ale o pięć lub sześć wieków w tył, w pełnią średnich wieków.
Zjawisko mirażu przedstawiało się tak wyraźnie, że można było uwierzyć w jego rzeczywistość. To też stalowy nasz olbrzym z całym przyrządem tegoczesnej mechaniki, pędzący ku jakiemuś grodowi XI. stulecia, wydawał mi się daleko niewłaściwszym, niż gdy otoczony kłębami pary, przebiegał krainy Visznu i Brahmy.
— Stokrotne dzięki, wspaniała przyrodo! zawołał Hod, przecież po tylu minaretach, meczetach, pagodach, kopułach, raczyłaś nareszcie okazać nam jakiś stary gród z czasów feudalnych, roztaczając przed naszemi oczyma cuda romańskie i gotyckie.
— Jakiż poetycki zapał ogarnął przyjaciela Hoda! zawołał Banks, czy nie połknął on jakiej ballady przed śniadaniem!
— Śmiej się i szydź sobie kolego Banksie, ale patrz! Oto przedmioty na pierwszym planie zwiększają się! krzaki zmieniają się w drzewa, pagórki w góry.
— A gdyby tu były koty, zmieniłyby się w tygrysy, wszak tak kapitanie?
— Ach, jak by to było dobrze, kochany Banksie! zawołał kapitan. Ale otoż i rozwiewają się moje prześliczne nadreńskie pałace, nastaje rzeczywistość, prosty krajobraz królestwa Oude, w którem nawet dzikie zwierzęta nie chcą zamieszkiwać.
Słońce okazując się od wschodniej strony horyzontu, zmieniło załamywanie się światła, wzgórza i wznoszące się na nich zamki i miasta rozwiały się jak pałace z kart za dmuchnięciem przekształcając się w płaszczyznę.