Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/145

Ta strona została przepisana.

cząć nad brzegiem strumienia, prąd wody orzeźwiał nadzwyczaj duszne powietrze. Słońce nie zaszło było jeszcze; blask jego dziwnem odbiciem zabarwiał błękitnawo całe masy mgły gromadzącej się stopniowo pod zenitem; o ile można było dojrzeć przez liście, były to chmury ciężkie, grube, gęste, jakby kryjąc w sobie samych jakąś siłę poruszającą, gdyż żaden wiatr je nie popychał.
Gawędziliśmy przeszło do ósmej; od czasu do czasu Banks wstawał i rozglądał się po obszerniejszym widnokręgu, podchodząc aż na skraj lasu; wracając niespokojnie kręcił głową. Raz poszliśmy za nim; zaczynało już zciemniać się pod sklepieniem bananów. Stanąwszy przy brzegu lasu, ujrzałem niezmierzoną równinę ciągnącą się ku zachodowi aż do szeregu słabo rysujących się w oddali wzgórzy, jakby łączących się z chmurami.
Obraz nieba przerażał strasznym jakimś spokojem. Najlżejszy powiew nie poruszał liści drzew; nie był to ów spokój uspionej[1] przyrody, tak uroczo opiewany przez poetów, ale jakiś sen ciężki, chorobliwy. Zdawało się że jakieś utajone natężenie kryje się w powietrzu, dające się porównać do parowej skrzynki kotła, w której płyn zanadto sciśniony, przygotowuje się do wybuchu.
Jakoż wybuch ten nastąpił niebawem.
Chmury zwiastujące burzę były bardzo wzniesione, jak to zwykle bywa nad równinami, i przedstawiały grube krzywemi linijami ostro rysowane kontury; zdawały się nadymać, zmniejszać liczbą a wzrastać w objętość. Niezadługo zleją się wszystkie w jedną masę, która jeszcze stanie się grubszą i gęściejszą! Już małe chmurki przyciągane zlewały się jedna z drugą i tonęły w ogólnej jednej masie.

Około w pół do dziesiątej zygzakowa błyskawica o bardzo ostrych kątach, przedarła czarną chmurę na

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – uśpionej.