Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/151

Ta strona została przepisana.

drzewami, a wiadomo jak to jest niebezpiecznie podczas burzy. W pośród tak gęstego lasu jakżeż mogli trzymać się o pięć lub sześć metrów oddalenia od drzew, jakto zalecają osobom zaskoczonym burzą w lesie.
Właśnie myślałem o tem, gdy nagle rozległ się gwałtowniejszy jeszcze huk piorunu, następujący w jakie pół minuty po błysnięciu.
Steam-House zadrgał gwałtownie i zdawało się że uniósł się w górę. Sądziłem że się przewróci.
Jednocześnie rozszedł się w przestrzeni przenikający odór saletrowych wyziewów i najniezawodniej woda zbierana podczas tej nawalnicy, zawierałaby w sobie znaczną ilość kwasu saletrzanego.
—„Piorun uderzył!” rzekł Mac-Neil.
— Storr! Kalut! Parazard! krzyknął Banks.
Wszyscy trzej wbiegli do salonu; szczęściem cali i zdrowi.
Inżynier otworzył prędko drzwi prowadzące na werandę i wybiegł na nią.
„Patrzcie!... tam!” wołał.
O jakie dziesięć kroków leżał zdruzgotany ogromny banan. Przy blasku światła elektrycznego jasno było jak wśród dnia. Ogromny roztrzaskany pień padł na inne drzewa odarty działaniem gwałtownego uderzenia piorunu z góry aż na dół czyściuteńko z kory, która porwana trąbą, jak wąż wiła się w powietrzu.
— O mały włos piorun nie ugodził w nasz Steam-House! zawołał Banks. Zawsze jednak pewniejsze w nim schronienie jak pod drzewami.
W tem krzyki jakieś słyszeć się dały: czyżby towarzysze nasi wracali nareszcie?
— „To głos Parazarda”, rzekł Storr.