Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/154

Ta strona została przepisana.

powietrze, że odbijały one wyraźnie nawet od huku grzmotów i daleko mogły być słyszane.
Można sobie wyobrazić, lecz trudno opisać naszego położenia.
Z jednej strony konieczność uciekania jak najprędzej, z drugiej strony obowiązek czekać na nieobecnych towarzyszy.
Banks powrócił na tylną werandę. Pożar był już tylko o jakie 50 stóp od Steam House. Żar ognia był już prawie nie do wytrzymania, a powietrze tak palące, że lada chwila nie można już niem będzie oddychyć[1]. Iskry i kawały oderwane ognia padały już aż na nasz pociąg; szczęściem że gwałtowna ulewa ochraniała go w części, ale i ona nicby nie pomogła, gdyby pożar bardziej się jeszcze zbliżył.
Maszyna nie przestawała ostrym gwizdem przerzynać powietrze, jednak ani Hod, ani Fox, ani Gumi nie wracali. W tem mechanik zbliżył się do Banksa.
— Lokomotywa w porządku, rzekł.
— A więc w drogę! zawołał Banks, tylko nie jedźmy za prędko: lecz tyle tylko, aby ogień nie mógł nas dosięgnąć.
— Ach czekaj jeszcze! czekaj Banksie, rzekł pułkownik, który nie mógł zdecydować się na to, aby opuścić obozowisko przed powrotem towarzyszy.
— Jeszcze trzy minuty pułkowniku, odpowiedział zimno Banks, ale ani chwili dłużej! za trzy minuty pożar ogarnie tył pociągu!
Upłynęly dwie minuty. Nie podobna już było ustać na werandzie ani ręką dotknąć rozpalonych blach, które od gorąca poczynały się kurczyć. Stać dłużej jeszcze byłoby już szaleństwem.

— W drogę Storr! krzyknął Banks.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – oddychać.