Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/156

Ta strona została przepisana.

mogli więc kierować się podług niego. Lał deszcz ulewny, pomięszany z gradem nie mieli gdzie schronić się przed nim.
W tem nagle huk grzmotu rozległ się przy wielkiem rozświetleniu, grom uderzył, Gumi padł koło kapitana u nóg Foxa. Z dubeltówki jego sama tylko pozostała kolba, a wszystkie najdrobniejsze cząstki metalu zostały z niej odarte.
Towarzysze pewni byli że utracił życie, szczęściem tak nie było, lewa noga została tylko ubezwładniona choć nie tknięta wprost piorunem, nie mógł postąpić kroku, trzeba go było nieść. Prosił towarzyszy, aby ratowali się sami, a jego zostawili i później pomyśleli o zabraniu go do Steam House, ale nie chcieli zgodzić się na to. Wzięli go tedy, jeden za nogi, drugi za ramiona i tak dalej ruszyli w ciemny las. Dwie godziny błądzili po lesie, nie wiedząc, w którą udać się stronę, aż przeraźliwy świst lokomotywy wskazał im kierunek ku Steam House, i w kwadrans potem przybyli wszyscy trzej w chwili właśnie gdyśmy z miejsca ruszać mieli, a był tego gwałtowny czas.
Pociąg nasz biegł spiesznie, ale i pożar przysuwał się gwałtownie, a na domiar niebezpieczeństwa wiatr zmienił kierunek. Zamiast jak dotąd z boku dął teraz z tyłu i podmuchiwał jeszcze pożar, który rozszerzał się z każdą chwilą, Palące się gałęzie, iskry padały wśród tumanów gorącego popiołu podnoszonych od ziemi jak gdyby niewidzialny krater wyrzucał je w powietrze. Pożar istotnie możnaby porównać do szybko płynącego strumienia lawy niszczącego co tylko spotka na swej drodze.
Zaczęliśmy tedy pospieszać, choć niebezpiecznie to było po tej drodze nieznanej, a która zalana deszczem i