Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/158

Ta strona została przepisana.

ogniami, Banks przyspieszał bieg maszyny. Biegliśmy z prędkością sześć do siedmiu mil na godzinę.
Miejscami przestrzeń między dwoma ogniami tak była wązka, iż tuż, tuż koło nich przesuwać się było potrzeba. Koła skrzypiały przeraźliwie sunąc się po rozpalonych węglach zalegających ziemię... przejechaliśmy przecież! O drugiej rano burza się zmniejszyła, ale las palił się ciągle za nami, pożar nie miał ustać dopokąd nie pochłonie ostatniego banana.
Gdy dzień nastał, mogliśmy się zatrzymać dla wytchnienia po tylu przykrych wrażeniach; burza ucichła zupełnie. Banks obejrzał starannie naszego słonia, ale oprócz kilku przedziurawień wielkiego swego ucha żadnych nie doznał uszkodzeń.
Któż nie wie, że podobne uderzenie piorunu byłoby zabiło na miejscu każde żyjące zwierzę, a pożar ogarnąłby nie mogący uciekać pociąg.

Po południu zatrzymaliśmy się znowu w pobliżu Rewah.