Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/175

Ta strona została przepisana.

dyjscy, ciągnący karawaną ku stepom Afganistanu. Był to ni mniej ni więcej, tylko książę Guru Singh w swej własnej osobie, syn niepodległego radży Guzaratu, także będący radżą, podróżujący z wielką okazałością i przepychem po północnej części półwyspu indyjskiego.
Książę ten zajął nietylko trzy czy cztery sale karawanseraju, ale zamknął wszelki do niego przystęp, gdyż dokoła rozłożyła się towarzysząca mu służba.
Dotąd nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać radży podróżującego z licznym pocztem dworzan i służby, to też jak tylko zajęliśmy wygodne stanowisko o jakie ćwierć milki od karawanseraju, w prześlicznej miejscowości nad brzegiem mile szemrzącego strumyka, pod cieniem wspaniałych pandanusów, ja, kapitan Hod i Banks, poszliśmy zwiedzić obozowisko księcia Guru Singh.
Syn radży nigdy sam nie ruszy się z miejsca. Doprawdy, nie zazdroszczę tym wszystkim co nie mogą ruszyć się z miejsca bez poruszenia zaraz kilku setek ludzi. Lepiej podobno być pieszym wędrowcem, z kijem w ręku, z tłomoczkiem na plecach i przerzuconą przez ramię dubeltówką, jak księciem podróżującym w Indyach z całym ceremoniałem jaki nakazuje tak wysokie stanowisko.
— To nie człowiek, udający się z jednej do drugiej miejscowości, to cała mieścina zmieniająca swe jeograficzne stanowisko, rzekł śmiejąc się Banks.
— Wolę nasz Steam-House, odrzekłem, nie mieniałbym się z tym synem potężnego radży.
— Kto wie, odrzekł kapitan, czy i ten książę nie wolałby naszego przenośnego domu, niż swój kłopotliwy tabor.
— A niech tylko dobrze zapłaci, a urządzę mu nie dom ale pałac parowy, rzekł Banks, — ale zanim to nastąpi, zobaczmy jak też on urządził się w swoim obozie.