Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/178

Ta strona została przepisana.

wspaniałych drzew, które daleko więcej by mnie zajęło niż jakieś przedstawienie w naszych ciasnych i zamkniętych teatrach, wśród płóciennych i drewnianych ścian i dekoracyj.
Wspomniałem o tem moim towarzyszom, którzy choć podzielali moje pragnienia jednakowoż nie spodziewali się by się spełniły.
— Radża Guzaratu, rzekł mi Banks, jest jednym z tych niepodległych, co zaledwie chcieli się poddać po poskromieniu buntu Cipayów, w ciągu którego zachowywał się bardzo dwuznacznie. Nie lubi on Anglików, więc zapewnie i syn jego nie zechce nic zrobić dla naszej przyjemności.
— No! zawołał kapitan Hod, to obejdziemy się bez jego zabawy.
Jakoż rzeczywiście nie pozwolono nam nawet zwiedzić wnętrza obozowiska. Może książę Guru Sing oczekiwał urzędowych odwiedzin pułkownika Munro, ale ten ani myślał o tem. Powróciliśmy do siebie, gdzie oczekiwał nas wyborny obiad, sporządzony przez pana Parazard. Jednakże główną jego podstawą były konserwy, gdyż od kilku już dni ciągłe niepogody nie dopuszczały polowania.
Nazajutrz wszystko było gotowe tak, abyśmy 18. czerwca mogli odjechać równo ze dniem. O piątej Kalut zaczął palić; nasz słoń wyprzężony stał o jakie 50 kroków od pociągu; maszynista przyspasabiał zapas wody. My pod ten czas przechadzaliśmy się nad brzegiem rzeczki. Wtem zbliżyła się ku nam gromadka Indyan.
Było ich pięciu czy sześciu, strojnych w bogate szaty, w jedwabne tuniki, w bogato złotem haftowane turbany. Towarzyszyło im dwunastu żołnierzy uzbrojonych w muszkiety i pałasze. Jeden z nich miał wieniec