Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/179

Ta strona została przepisana.

z zielonych liści. co dowodziło obecności jakiejś znakomitej osoby
Znakomitością tą był książę Guru Sing, mężczyzna trzydziesto-pięcio letni, dumnej postawy, doskonały typ potomków tych legendowych radżahów, w rysach których odbite są wyraźnie cechy maharatów.
Książę nie raczył nawet uważać nas i wprost zbliżył się do naszego olbrzymiego słonia którego właśnie Stor zamierzał wprawić w ruch. Choć starał się nie okazać tego, jednakże przyglądał mu się z pewną ciekawością.
— Kto zrobił tę maszynę? zapytał Stor'a.
Maszynista wskazał stojącego wśród nas inżyniera. Książę Guru Sing doskonale mówił po angielsku.
— Więc to pan?.. rzekł przez zęby zwracając się do Banks'a.
— Tak to ja... odrzekł tenże.
— Mówiono mi, że była to fantazya zmarłego radży Butanu.
— Rzeczywiście.
— I po cóż, rzekł książę, niegrzecznie wzruszając ramionami po cóż kazać ciągnąć się maszynami, mogąc mieć na usługi słonie z ciała i z kości.
— Zapewnie dlatego, odparł Banks, że słoń ten silniejszy jest, jak wszystkie te które posiadał zmarły książę.
— Oh! rzekł Guru Sing, pogardliwie wysuwając wargę — silniejszy!...
— I to o wiele, powiedział Banks.
— Ani jeden z posiadanych przez pana słoni nie zdołałby zmusić naszego, aby wbrew swej woli choć jedną ruszył łapą, dorzucił kapitan, któremu bardzo się nie podobało niegrzeczne i wyniosłe zachowanie księcia.
— Co, co? zapytał się Guru Sing.