Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.1.djvu/201

Ta strona została przepisana.

— Pułkownik Munro opuścił Kalkuttę i zmierza ku Bombayowi.
— Ależ droga do Bombayu ciągnie się aż do wybrzeży Oceanu Indyjskiego! zawołał Balao Rao.
— Tym razem, droga do Bombayu doprowadzi ku górom Vindyas!
Balao Rao zrozumiał tę odpowiedź.
Konie puściły się galopem w pośród drzew wznoszących się na granicy doliny Nerbudda. Była piąta godzina rano; dnieć zaczynało. Nana Sahib, Balao Rao i towarzyszący im Gundowie dojechali do krętego łożyska strumienia, doprowadzającego do paalu. Tu konie stanęły; zostawiono je pod dozorem dwóch Gundów, mających odprowadzić zmęczone rumaki do najbliższej wioski. Dwaj bracia i pozostali towarzysze zapuścili się w ciasne i kręte łożysko.
Głęboka cisza panowała dokoła; pierwsze szmery dzienne nie zkałócały[1] jeszcze nocnego spokoju. Wtem nagle rozległ się wystrzał a za nim coraz inne, którym towarzyszyły okrzyki:
— Wiwat! wiwat! dalej, naprzód!
Ukazał się oficer a za nim 50 żołnierzy armii królewskiej.
— Ognia! zakomenderował, niech ani jeden nie ujdzie!
I znowu rozległy się strzały wymierzone celnie do gromadki Gundów otaczających Nana Sahiba i brata jego. Padło pięciu czy sześciu Indusów, inni rzucili się w łożysko Nazuru, którem dostali się do lasu.
— Nana Sahib! Nana Sahib! wołali Anglicy, zapuszczając się w wąwóz. Wtedy jeden ze śmiertelnie ugodzonych podniósł się i wskazując ich ręką krzyknął:

— Śmierć najezdnikom!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zakłócały.