Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/017

Ta strona została przepisana.

— Było to wczoraj. Słońce dokonało już połowy swego dziennego obrotu. Wtedy przyszła mi myśl zwiedzić jedną z moich łapek na tygrysy, które sam urządzam. Opuściłem więc mój kraal, nie zbyt ztąd odległy, i który mam nadzieję, zechcecie panowie zaszczycić swemi odwiedzinami. Poszedłem sam, nie chcąc odrywać moich ludzi od pilnych i ważnych zajęć — otóż była to wielka nieroztropność. Doszedłszy do mojej zasadzki, zobaczyłem, że klapa nie opadła, a zatem że żaden zwierz się nie złapał, a chcąc się przekonać czy się co nie uszkodziło wewnątrz, ciasnym otworem wśliznąłem się do środka.
I ręką zrobił ruch jakby węża przesuwającego się wśród trawy.
— Znalazłszy się wewnątrz, mówił dalej Mateusz Van Guit, widziałem, że ćwierć mięsa, którego wyziewy miały być przynętą dla dzikich zwierząt, leżała nienaruszona, i już zamierzałem opuścić zasadzkę, gdy mimowolnym ruchem ręki opuściłem klapę, przez co zamiast tygrysa, sam wpadłem w zastawione sidła. Co prawda z początku widziałem tylko komiczną stronę mego wypadku. Zostałem zamknięty w więzieniu i nie było strażnika, któryby mógł drzwi otworzyć, ale pocieszałem się myślą, iż nie widząc mnie powracającego, służba pozostała w kraalu pospieszy mi z pomocą. Ale godziny upływały, a nikt nie przychodził; nareszcie wieczór zapadł, głód zaczął dokuczać mi porządnie. Co tu począć — nie mogłem jak tygrys jeść surowego mięsa, aby głód zaspokoić, postanowiłem zasnąć. W nocy głuche milczenie las zaległo; spałem więc smacznie i byłbym może długo jeszcze się nie obudził, gdyby nie odgłos spowodowany podnoszeniem się ciężkiej klapy. Podniosła się nareszcie; strumienie światła zalały ciemną moją sypialnię, już zamierzałem wybiedz na zewnątrz, gdy wtem, o zgrozo! ujrza-