Gdy się skończył smutny ten obrzęd, ruszyliśmy do Mateusza Van Guit i stanęliśmy po półgodzinnej drodze na miejscu.
Osada ta usprawiedliwiała nazwę „kraalu”, nadawaną właściwie osadom kolonistów Południowej Afryki.
Była to wielka podłużna zagroda, urządzona na polance, w głębi najgęstszego lasu. Mateusz Van Guit zastosował wybornie urządzenie jej do potrzeb swego rzemiosła. Do koła otaczało ją wysokie ogrodzenie z kołami; w niem urządzone były szerokie wrota, aby mogły wjeżdżać wozy z klatkami. Wewnątrz, w głębi urządzono pomieszczenie dla wszystkich mieszkańców kraalu, było ono zbudowane z desek i pni drzew.
Na lewo w głębi stało sześć klatek na kółkach, porozdzielanych przegrodami; rozlegający się głośny ryk zdradzał że nie były puste.
Na prawo, w głębi, stało dwanaście bawołów — były one używane do przewożenia menażeryi. Sześciu ludzi służyło za woźniców; dziesięciu Indusów wyćwiczonych w tropieniu dzikich zwierząt uzupełniało obsługę dostawcy.
Mateusz Van Guit już od kilku miesięcy zamieszkiwał tak w lesie, narażony nie tylko na napaść dzikich zwierząt, ale i na groźne panujące tu gorączki. Tak jednak i on i obsługa jego oswojeni byli z niezdrowym klimatem tej okolicy, iż nie podlegali „malaryi”. Zdawał się być bardzo zadowolony z naszych odwiedzin i wprowadził nas do wnętrza.
Pierwsza izba przeznaczona była dla samego pana, druga dla Indusów tropicieli, trzecia dla woźniców. Był to prosty szałas leśny, pozbawiony wszelkich wygód. Z kolei Van Guit przeprowadził nas do mieszkania zwierząt.
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/022
Ta strona została przepisana.