Dostawca czworonożnych więźni swoich żywił mięsem bizonów i pewnego gatunku wołów zwanych zebu, a zaopatrywanie i podawanie im żywności w oznaczonym czasie, było obowiązkiem ich stróżów, zwanych, chikarisami.
Polując za tą żywnością, chikarisi narażają się na groźne niebezpieczeństwa. Wiadomo, że nawet tygrysy bardzo się obawiają dzikich bawołów, strasznych, gdy są rozwścieczone skutkiem odniesionej rany. W takim stanie nieraz rogami podkopują drzewo na którem ktoś uciekający przed niemi szuka schronienia. Biada myśliwcowi któregoby napad dzikiego bawołu znalazł bezbronnym. Toż samo stosuje się i do bizona indyjskiego, z krótkim czworograniastym łbem, z wypukłym grzbietem, z nogami białemi od kopyt do kolan, a którego długość od ogona do pyska, dochodzi niekiedy do czterech metrów. Bizon jest mniej dzikim od bawołu jeźli spokojnie pasie się naporosłych wysoką trawą płaszczyznach, ale napastowany nieostrożnie staje się strasznym. To też chcąc uniknąć niebezpieczeństwa grożącego przy polowaniu, chikarisowie chwytali w zasadzki, zwierzęta przeznaczone na żer dla menażeryi.
Znający się dobrze na swojem rzemiośle dostawca zwierząt, bardzo oszczędnie podawał żywność pochwytanym zwierzętom, raz tylko na dzień, w południe rozdzielano pomiędzy nie cztery do pięciu funtów mięsa. Od soboty do poniedziałku, nic zupełnie nie dostawały. Tak więc niedziela była dla nich dniem postu. Niepodobna sobie wystawić zamieszania, ryku i wycia, gdy nareszcie podawano im skromny posiłek, wygłodzone zwierzęta tak się kręciły i rzucały iż można było mniemać, że rozbiją klatki. Ten post przymuszony ochraniał
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/024
Ta strona została przepisana.