Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/029

Ta strona została przepisana.

zaczynają rzucać się i wspinać, i tylko silny i wytrawny jeździec zdoła je powstrzymać. Wtem nagle otwierają się drzwi klatki, tygrys z niej wybiega, ciska się, biegnie, rzuca się na rozproszone gromadki, i znaczna liczba ofiar staje się łupem jego wściekłości. Niekiedy uda mu się przedrzeć przez otaczające go koło żelaza i broni i uciec, ale najczęściej pada w walce, jednego przeciw stu. Ginie, ale chwalebną śmiercią, którą przynajmniej pomścił już naprzód.
— Brawo! panie Mateuszu Van Guit, zawołał kapitan Hod z uniesieniem, tak, musi to być wspaniały widok... tak, tygrys jest królem zwierząt.
— A co więcej, królewskość jego nie wywołuje rewolucyi, dodał Banks.
— Pan je bierzesz w niewolę, a ja je zabijam, zawołał kapitan, i mam nadzieję iż zanim opuszczę okolicę Tarryani, pięćdziesiąty z kolei padnie z mojej ręki.
— A! kapitanie, zawołał dostawca, marszcząc brwi, czyż nie mógłbyś poprzestać na niedźwiedziach, bawołach, dzikach i wilkach i zostawić w spokoju tych królów stworzenia!...
— No, niechże już będą królami, kiedy chcesz koniecznie, rzekł Banks, ale musisz przyznać, że to królowie bardzo niebezpieczni dla swoich poddanych. W roku, jeśli się nie mylę, 1862, monarchowie ci pożarli wszystkich telegrafistów na stacyi wyspy Sangor. Podają także iż pewna tygrysica w przeciągu lat trzech rozszarpała i pożarła 118 ofiar, a inna, w tymże czasie aż 127. To już za wiele — nawet na królowe!
Nakoniec od czasu rozbrojenia Cipayów, a więc podczas trzech lat: 12,554 osób zostało pożartych przez tygrysów.
— Ale zapominasz chyba, że tygrysy są to zwie-