Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/035

Ta strona została przepisana.

Jakkolwiek w Tarryani znajduje się nadzwyczaj wiele tygrysów, nie wyobrażajcie sobie jednak czytelnicy, że bez potrzeby uwijają się po drogach i lasach; dopokąd głód ich nie zniewoli, nie wychodzą ze swych jaskiń, i wielu bardzo podróżników, przebywających lasy i żungle, nigdy żadnego nie spotkali. To też urządzając na nie polowanie, trzeba najpierw starać się odkryć drogi, któremi przechdzą[1], a szczególniej źródła i strumienie w których gaszą pragnienie. Ale uie dość na tem, trzeba jeszcze zostawić przynętę, przybijając udziec wołu do słupa stojącego wśród skał i drzew, mogących myśliwym służyć za schronienie. Tak poluje się w lasach.
Inna rzecz na równinach; w tych niebezpiecznych polowaniach słoń staje się nader użytecznym pomocnikiem człowieka, ale musi być starannie do tego tresowany. Jednak mimo to nieraz ogarnia je przestrach, co na wielkie naraża niebezpieczeństwo siedzącego na ich grzbiecie myśliwca.
Tygrys śmiało i bez obawy napada na słonia, a wtedy między nim a człowiekiem toczy się walka na grzbiecie ogromnego gruboskórca, i często bardzo kończy się jego zwycięztwem.
W taki sposób odbywają się zwykle wielkie polowania rajahów i bogatych sportsmen'ów indyjskich — ale kapitan Hod ani myślał o nich, pieszo poszukiwał i pieszo walczył z tygrysami.
Szliśmy tedy za prędko idącym przed nami Kalaganim, który, jak zwykle Indus, był bardzo małomowny i tylko krótko odpowiadał na zadawane pytania.

W godzinę potem stanęliśmy nad bystrym strumieniem, na którego wybrzeżach znać jeszcze było świeże ślady zwierząt. W pośród małej polanki wznosił się słup, a na nim wisiał udziec wołu.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – przechodzą.