Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/036

Ta strona została przepisana.

Przynęta. była już naruszona przez szakale, zawsze czychające na zdobycz, za naszem przybyciem uciekło ich ze dwunastu.
— Panie kapitanie, rzekł Kalagani, tu będziem oczekiwać tygrysicy, przyznasz pan, że to wyborne miejsce na zasadzkę.
Jakoż rzeczywiście można tu było z łatwością ukryć się na drzewach lub po za skałami, tak aby krzyżowy ogień zwrócić ku odosobnionemu wśród polanki słupowi. Ja i Gumi umieściliśmy się na jednem drzewie, a Kapitan i Fox na dwóch wielkich stojących naprzeciw siebie rozłożystych dębach. Kalagani stanął po za wysoką skałą, na którą mógł wdrapać się w razie niebezpieczeństwa.
Tym sposobem zwierz znajdować się będzie ze wszystkich stron wystawiony na strzały których uniknąć byłoby niemożebnem. Teraz należało tylko czekać jego przybycia.
Rozproszone szakale w różnych stronach odzywały się chrapliwem szczekaniem, ale nie ośmielały się wracać do słupa. Nie uszło godziny gdy nagle szczekanie ucichło. i natychmiast dwóch czy trzech szakali wyskoczyło z zarośli, uciekając do najwięcej zagęszczonego lasu.
Kalagani skinął abyśmy się mieli na ostrożności. Powodem tej spiesznej ucieczki szakali nie mogło być nic innego jak zbliżenie się jakiegoś dzikiego zwierza — najpewniej oczekiwanej przez nas tygrysicy — i należało lada chwila oczekiwać jej ukazania się na polance.
Trzymaliśmy broń w pogotowiu, zaś kapitan Hod i Fox wycelowali swoje karabiny w stronę zkąd wybiegły szakale, trzymając palce na cynglach.
Wkrótce też zaczęły się poruszać zarośla i dał się słyszeć odgłos łamanych gałęzi, wyraźnie zwierz jakiś przesuwał się przez nie powoli i ostrożnie. Nie mógł on