Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/043

Ta strona została przepisana.

wytropić dwóch innych tygrysów, które padły od kul kapitana.
— Czterdziestu pięciu, rzekł spokojnie.
Nareszcie 27 tygrysica zaznaczyła swoje pojawienie się nowem przestępstwem. Bawół naszego gospodarza znikł z pastwiska i tylko resztki z niego znaleziono o jakie ćwierć mili od wsi. Zabójstwo — rozmyślne morderstwo — jakby powiedział prawnik — popełnione zostało nadedniem. Tak więc morderca nie mógł być daleko. Ale czy była to owa od tak dawna poszukiwana tygrysica?
Indusi z Suari nie wątpili o tem.
— O! to sprawka mego wuja! rzekł jeden z górali.
Mój wuj! Tak w ogóle nazywają Indusi tygrysy, w większej części prowincyi półwyspu, a pochodzi to ztąd, iż wierzą, że wszyscy ich przodkowie po śmierci swojej na całą wieczność zamieszkują w ciałach tych zwierząt. Bądź co bądź w tym razie góral powinien był przynajmniej powiedzieć: moja ciotka!
Postanowiliśmy udać się za poszukiwaniem tygrysicy nim noc zapadnie, bo w ciemności trudniej byłoby rozpoznać ślady: a ponieważ po tak obfitej uczcie musi być syta, więc pewnie parę dni nie wyjdzie ze swej nory.
Krwawe ślady znaczyły drogę od miejsca pochwycenia bawołu do zarośli lasu, które parę razy już przeszukiwaliśmy daremnie, teraz postanowiliśmy otoczyć je do koła, aby zwierz nie mógł przejść niewidziany. Górale rozstawili się w koło, tak aby stopniowo mogli ścieśniać się do środka.
Z jednej strony stanął kapitan Hod, ja i Kalagani z drugiej — Banks i Fox, mieliśmy w odwodzie Indusów wziętych z kraalu i ze wsi. Każdy punkt tego łańcucha był zarówno niebezpieczny, bo na każdy tygrysica mogła uderzyć i przerwać.