Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/055

Ta strona została przepisana.

Ziewnął potężnie, pożegnał nas skinieniem głowy i poszedł się położyć.
— Cóż teraz będziemy robić? zapytałem kapitana.
— Spacerujmy po kraalu, odrzekł, noc prześliczna, będziem rzeźwiejsi niż gdybyśmy przespali parę godzin, tem więcej że sen nie przyszedłby pewnie na zawołanie.
Chodziliśmy więc po kraalu myśląc i rozmawiając. Stor położył się pod drzewem i spał smacznie; chikarisowie i woźnice także udali się na spoczynek; my dwaj tylko czuwaliśmy.
Kraal był otoczony mocną palisadą i zamykał się doskonale, straż zatem nie była potrzebna. Kalagani poszedł sam upewnić się czy brama dobrze zamknięta, poczem powiedziawszy nam dobranoc udał się do wspólnego z innymi Indyanami pomieszczenia.
Cisza zaległa dokoła, i ludzie i zwierzęta w klatkach w głębokim śnie zatonęli. Rozmawiając zbliżyliśmy się do klatek. Tygrysy, lwy, pantery, lamparty spały w odzielnych przegrodach. Mateusz Van Guit dopiero po kilku tygodniach więzienia, gdy złagodniały nieco, łączył je z sobą, w pierwszych dniach niewoli rozzłoszczone, niezawodnie rozszarpałyby się wzajemnie.
Trzech lwów leżało nieruchomie skulone w półkole jakby wielkie koty; głowy ukryte całkiem prawie w futrze, tak że zaledwie można je było odróżnić. Tygrysy nie spały tak spokojnie; oczy im błyszczały w ciemności jak węgle; wielkie łapy wysuwały się od czasu do czasu, drapiąc kratę; był to sen krwiożerczych zwierząt, szarpiących swoje okowy.
— Widać przykre sny ich dręczą, rzekł ze współczuciem kapitan.
I pantery rzucały się i nie spały spokojnie. Gdyby