Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/062

Ta strona została przepisana.
VI.

Pożegnanie z Mateuszem Van Guit.


Przez resztę nocy nie nastąpił żaden wypadek ani w kraalu ani po za jego obrębem. Tym razem rzeczywiście drzwi dobrze były zamknięte. Jakim sposobem mogły otworzyć się w chwili napadu dzikich zwierząt, skoro Kalagani zapewniał że sam założył żelazne przytwierdzające je sztaby, do owej chwili pozostało dla nas niewytłómaczonem.
Rana kapitana Hod dolegała mu bardzo, choć było to tylko mocne rozszarpanie ciała; gdyby sięgnęło głębiej mógłby utracić władzę w prawej ręce. Co do mnie, stłuczenie się od owego upadnięcia, gdy tygrys ogonem przewrócił mnie na ziemię, tak było lekkie że nic go już nie czułem.
Postanowiliśmy wrócić do Steam-House jak tylko dzień zaświta.
Mateusz Van Guit nie wiele sobie robił z całej tej przygody; żal mu tylko było biednych poranionych Indusów i bawołów, które postradał właśnie w chwili gdy zamyślał o opuszczaniu Tarryani.
— Nieodłączne to od mego powołania, rzekł, i miałem jakieś przeczucie że mnie spotka tu jakiś przykry przypadek.
Dzień zaczynał świtać gdy serdecznem uściśnieniem dłoni pożegnaliśmy Mateusza Van Guit, który dał nam