Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/065

Ta strona została przepisana.

mująca, gdyż okolice te, leżąc w prześlicznem położeniu, przedstawiają zachwyconemu oku nader malownicze krajobrazy.
Fox i Gumi zajmowali się teraz zaopatrywaniem spiżarni. Przebiegali okolicę zabrawszy psy z sobą, i dostawili znaczną liczbę kuropatw, bażantów i dropi, w które okolica ta nadzwyczaj obfituje. Zapasy te przechowane w naszej lodowni, mogły wystarczyć na czas podróży.
Dwa czy trzy razy byliśmy w kraalu dla odwiedzenia Mateusza Van Guit, który także przygotowywał się do podróży do Bombayu, znosząc z filozoficznym spokojem wszelkie trudności i przykrości, jak człowiek wyższy nad podobne małostki i marności.
Ponieważ obecnie menażerya była już w komplecie, potrzebował już tylko zgromadzić inne bawoły, na miejsce rozszarpanych i zbiegłych podczas nocnej napaści, a niełatwe to było zadanie. Wysłał w tym celu Kalagani’ego do wsi i miasteczek pobliskich, niecierpliwie oczekując jego powrotu.
Ostatni ten tydzień naszego pobytu w sanitaryum, przeszedł zupełnie spokojnie. Rana kapitana Hod zagoiła się prawie zupełnie, miał nawet wielką ochotę wybrać się choć raz jeszcze na polowanie na tygrysy, i jedynie na prośbę pułkownika odstąpił od tego zamiaru.
— W skutek niezagojonej rany nie możesz być tak pewny swej ręki, mówił pułkownik Munro; bądź spokojny, w ciągu dość długiej jeszcze podróży, niejedna jeszcze zdarzy ci się sposobność.
— A potem, dodał Banks, wszak zabiłeś już czterdziestu dziewięciu kapitanie, nie licząc ranionych, wszak to już dostateczna liczba na jednego śmiertelnika.
— Chciałbym ją przynajmniej zaokrąglić i zabić pięćdziesiątego, odpowiedział z westchnieniem kapitan.