rych dotąd wywiązywał się tak sumiennie, gdy w tem nieprzewidziany wypadek wprawił nas w niewysłowione zadziwienie.
Ognisko kotła, ukryte we wnętrzu naszego słonia, było pełne paliwa. Kalut rozpalił je i chcąc przekonać się czy cug jest dobry, otworzył luft, do boków którego przylegają rury służące do przeprowadzania przez kocioł produktów paliwa. Ale, zaledwie otworzywszy drzwiczki, odskoczył nagle, gdyż raptem wyleciało z niego z sykiem coś jakby ze dwadzieścia rzemieni. Banks, Stor i ja spojrzeliśmy po sobie nie mogąc pojąć przyczyn dziwnego tego zjawiska.
— Co to jest, Kalut? zapytał Banks.
— Grad wężów, proszę pana, odpowiedział palacz.
Jakoż rzeczywiście były to węże, które widać obrały sobie mieszkanie w rurach kotła, więc za rozpaleniem ognia, płomień zaczął je piec i parzyć. Niektóre z tych gadów były już strasznie poparzone, i gdyby nie to że Kalut luft otworzył, wszystkieby się spaliły.
— A toż co!... zawołał kapitan Hod, gniazdo węży szarpały wnętrzności naszego Stalowego Olbrzyma!
A były to najniebezpieczniejsze, najzjadliwsze gatunki węży, tak zwane „węże-bicze,“ „gulabisy,“ „czarne kobrasy,“ i „wajasy okularniki.“ Oprócz tego, w górnym otworze komina, pokazał się śpiczasty łeb ogromnego boa, któremu trudno było wydostać się prędko z metalowej rury; korzystając z tego, kapitan Hod porwał za karabin i kulą roztrzaskał mu głowę.
Wtedy Gumi wdrapał się na Stalowego Olbrzyma, i z pomocą Kaluta i Stor’a zdołał wyciągnąć ogromnego węża. Błyszcząca skóra jego mieniła się w barwy zielone i niebieskie, a na niej odznaczały się jakby obręcze z tygrysiej skóry. Wąż ten był pięć metrów długi, a gruby
Strona:Juliusz Verne-Dom parowy T.2.djvu/068
Ta strona została przepisana.